Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/180

Ta strona została skorygowana.
176
──────


z ciekawością, do któréj upoważniły go dotychczasowe poufne stosunki.
— Piękna Marcela pewno już otarła łzy po narzeczonym.
— Czy panna Sawińska — te ostatnie wyrazy prezes podkreślił dobitnie — wybrała cię za powiernika, panie Hyącenty?
Spojrzenie, jakie słowom towarzyszyło, przekonało Hyacentego, że tym razem prezes interesa swoje sercowe sam zamierzał prowadzić i nie mógł ścierpieć, aby się do nich mieszano.
— Sądziłem, myślałem... tłumaczył się zmieszany.
— Są wypadki, w których najlepiéj nie sądzić i nie myśléć; zdawałoby się, że tego przypominać nie potrzeba.
I, odwróciwszy się, poszedł daléj szybkim krokiem.
Hyacenty miał wszelkie prawo się obrazić — nie obraził się jednak. Popatrzył za odchodzącym i mruknął sam do siebie, kręcąc wąsa:
— No, proszę, to aż tak...
Gdyby miał dar jasnowidzenia i mógł zajrzéć do buduaru Marceli, byłby dobitniéj jeszcze słowa te powtórzył. Piękna panna siedziała na otomanie, z głową w tył przechyloną, opartą na poręczy, usta jednak rozchylał zaledwie dostrzegalny uśmiech, pełen skupionego rozmarzenia, oczy, w pół przysłonięte po-