Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/188

Ta strona została skorygowana.
184
──────


chadzał się ciągle po buduarze, teraz już spokojniéj, myśląc i kombinując. Zatrzymał się przed nią.
— Wiesz co. W takim razie powinnaś go prosić o awans dla mnie.
— Ja! jakżebym to mogła uczynić?
— Przecież on powinien rozumiéć położenie. A skoro nam sprzyja...
— Nie zdam się na suplikantkę. Nie umiem prosić.
Były to bardzo dumne słowa. Miał ochotę powiedzieć, iż w takim razie powinna była zostać wielką panią i nie gardzić Melchiorem, ale znów myśli swéj nie wypowiedział.
Wieczorem dnia tego Marcela na pół rozebrana, zaplatała na noc włosy przed hebanową toaletą, zazastawioną flakonami i przyborami z kryształu i srebra. W cyzelowanych świecznikach paliły się świece i rzucały blaski na jéj włosy, podobne do złotych strumieni, spływających na czoło i ramiona. Spoglądała w zwierciadło, zwijając i rozwijając na palcach rozplecione warkocze. Marzenie osiadło na jéj czole i źrenicom nadawało półsenny, zamglony wyraz. Jadwinia parę razy przesunęła się po kobiercu, zaścielającym całą sypialnię, a widząc, że siostra na nią nie zważa, przysiadła na ziemi, oparła ręce na jéj kolanach pieszczotliwym ruchem i wyrzekła zaglądając jéj w oczy: