Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/189

Ta strona została skorygowana.
185
──────


— Chciałabym z tobą pomówić.
Odcień niezadowolenia mignął w oczach Marceli. Przeczuwała, iż siostra zechce powrócić do téj rzeczywistości tak wstrętnej dla niéj, że tak, jak brat, będzie ją męczyła pytaniami o przyszłość, o któréj zapomnieć pragnęła.
Przezwyciężyła się jednak, a Jadwinią rzekła:
— Widzisz, ja ciągle myślę, co ze mną będzie.
— Cóż ma być? Pójdziesz za mąż zapewne, jak każda kobieta.
— Ja nie to chciałam powiedziéć. Pójdę, czy nie pójdę — ja nie chcę w małżeństwie szukać chleba; chcę i muszę być czémś, sama przez się.
Marcela wzruszyła ramionami.
— Alboż to podobne! Musiałaś gdzieś coś podobnego wyczytać, teraz mówi się o takich rzeczach... jest to nawet modą... Na papierze to wygląda nieźle, ale w rzeczywistości, pomyśl sama, cóż my robić możemy?
— Ależ tysiące rzeczy. Tyle kobiet pracuje. Nauczycielki...
Marcela rozłożyła ręce, jakby odpychała nawet myśl podobną.
— Nie mów mi o tém. Zdaje mi się, że widzę wychudłą, pożółkłą histeryczkę z blademi ustami,