Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/19

Ta strona została skorygowana.
15
──────


— Pewnieście gdzie znowu birbantowali do rana!
Apatyczna twarz Stanisława ożywiła się nagle.
— Trochę, trochę — odparł z uśmiechem.
— To się zdarza, ale swoje odrobić potrzeba. Ciebie coś bardzo często głowa boli.
Młody Sawiński wzruszył ramionami.
— Za głupie tysiąc rubli nie będę się przecież zabijał; bo wreszcie niewiem, po jakiego dyabła ojciec chce koniecznie, żebym w tém biurze pracował.
— Jakto! cóżbyś innego robił?
— No, tak, tak; coś robić potrzeba.
— A ponieważ nie chciałeś być prawnikiem...
— Ja nie chciałem? Ja chciałem, to profesorowie nie chcieli; zawsze mnie któryś obciął na egzaminie.
— To na jedno wychodzi. Dość, że ojciec wyrobił ci to miejsce, które dostałeś jedynie dzięki jego wpływom i na którém, zdaje mi się, trzymasz się także dzięki jego wpływom.
— Więc widzisz: czy będę regularnie, czy nie, uczęszczał do biura — wyjdzie absolutnie na jedno.
— Gdybyś był innym człowiekiem, powiedziałbym ci, że od tego zależy awans, przyszła karyera...
— Ale ja innym człowiekiem nie jestem, a co do awansu...
Roześmiał się i machnął ręką znacząco.
— Wiesz przecież dobrze, iż nie zdobywa się go pracą. Gdybym pracował, jak wół od rana do nocy,