ubraną w wełnianą suknię, kapelusz domowéj roboty, przedpotopowe okrycie, pozszywane rękawiczki. Lokaje nawet patrzą na nią z góry, ludzie dobrze wychowani grzecznie ją traktują, choć się z niéj śmieją po cichu. Ty, miałabyś być nauczycielką!
— Przecież można nie być śmieszną.
— Niechże kobieta zabłocona, zmęczona, nudzona i drażniona całe życie ustrzeże się śmieszności. Straci zdrowie, zestarzeje się, jak panna Nelicka, a w dodatku umrze z głodu.
— Ja bo nie wiem nawet, czegobym uczyć mogła — wtrąciła smutnie Jadwinia, która zdawała sobie sprawę ze swéj niekompetencyi pod tym względem.
— Naturalnie — odparła siostra — uczyłaś się tego, co dobrze wychowana panna umiéć powinna; nikt, ciebie przecież na guwernantkę nie kształcił.
Jadwinia westchnęła. Wbrew pojęciom siostry, nie uważała tego za rzecz szczęśliwą.
— Są kobiety, które biorą się do rzemiosł.
— Jadwiniu, jakieżby one miały ręce! — zawołała ze zgrozą Marcela.
Mówiąc to, przyglądała się swoim białym, miękkim, smukłym palcom, na których były widoczne ślady próżniactwa kilku pokoleń i dodała.
— Co téż tobie do głowy przychodzi!
— A jednak panna Nelicka utrzymuje nietylko