miośle, będę malowała na porcelanie. Panna Nelicka ma kuzynkę, która tym sposobem zarabia na życie.
Marcela nic nie odrzekła i Jadwinia nie nalegała, ale w parę dni późniéj przyszła do niéj w kapeluszu i futrze, ubrana do wyjścia.
— Idę — wyrzekła — zapisać się do szkoły malowania na porcelanie.
— Zkądże ty wiesz o téj szkole?
— To bardzo łatwo; zapytałam panny Nelickiéj...
— Panny Nelickiéj — przerwała Marcela, dotknięta myślą, iż dawna nauczycielka siostry wtajemniczoną będzie w ich położenie, chociaż ono przed nikim ukryć się nie mogło. — Dlaczegoż jéj właśnie?...
— Ona — kończyła Jadwinia — przysłała mi adres i warunki. Mam płacić pięć rubli na miesiąc za dwanaście zbiorowych lekcyj.
Marcela zrobiła ręką ruch rozpaczliwy.
— Dobrze już, dobrze, rób jak chcesz, ja nie mam siły się opierać.
Po chwili jednak zawołała znowu:
— Któż z tobą pójdzie? — służąca nie ma czasu.
— Pójdę sama. Myślisz, że nie trafię?
— Nie o to idzie, ale saméj chodzić nie wypada.
— Musimy — odparła rezolutnie — nie zważać na to, co wypada lub nie wypada, ale robić to, co