Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/198

Ta strona została skorygowana.
194
──────


W obecnych okolicznościach należało koniecznie być u pana Melchiora, wytłumaczyć, o ile to było możliwe, postąpienie siostry, uregulować kwit i rozłożyć dług na częściowe wypłaty, co teraz przyszłoby łatwo przy stosunkach z prezesem. Inaczéj wyglądało to rzeczywiście, jak gdyby wespół z Marcelą urządzili zasadzkę na kieszeń starego kawalera. Stanisław jednak nie cierpiał wszelkich tłumaczeń, scen i t. p. Potrzeba pieniędzy jedynie mogła go wyrwać z apatycznego usposobienia i poruszyć do jakiegobądź działania.
— Pójdę jutro — powiedział sam do siebie i poszedł tam, gdzie go wzywała zabawa, tembardziéj, iż miał w kieszeni większą część sumy, pożyczonéj od Melchiora. Tak — pójdę jutro.
Odtąd codzień powtarzał sobie te słowa, aż rzecz poszła w taką odwłokę, iż poruszać ją było coraz trudniéj.
Tymczasem położenie Sawińskich zaczęło stawać się wobec świata kłopotliwém. Kareta prezesa teraz codzień regularnie stawała przed domem, w którym mieszkali, a pensya Stanisława została niemal zdwojoną, chociaż wszyscy koledzy biurowi wiedzieli, że nie był ani pilnym, ani zdolnym. Nie dziw więc, iż zajmowano się osieroconą rodziną, któréj dzieje dostarczały tak gorszącego skandalu. Był to nieustający przedmiot rozmowy pomiędzy sędziną Rylską, a doktorową Ożycką. Ile razy te panie ze-