Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/200

Ta strona została skorygowana.
196
──────


— Tak — odparła sucho Rylska — i na razie wszyscy potępiali narzeczonego... bo chociaż przerachował się w swych nadziejach, powinien był słowa dotrzymać... Inaczéj, cóż byłoby warte słowo?
— Naturalnie! cóż byłoby warte słowo. Szkoda, taki ładny chłopiec.
— Dziś jednak, sam mój mąż mówi, iż Czerczy tego zerwania za złe nie można brać, bo skoro Marcela okazała się lekkomyślną...
— Lekkomyślną!
— Och! nie chcę używać dosadniejszego wyrażenia. Kobiecie nie wolno być lekkomyślną. Otóż ona oddawna zajętą była prezesem.
— Co pani mówi? mając narzeczonego — takiego narzeczonego!
— Tak, mając narzeczonego! — powtarzała sędzina, kiwając głową znacząco. — Czercza nie mógł inaczej postąpić.
— Ma się rozumiéć! Jak to nigdy nie trzeba sądzić z pozorów!
— O, tak! nie trzeba sądzić z pozorów — powtórzyła w najlepszéj wierze sędzina. — Teraz rozumie pani tę sumę spadłą nie wiedziéć zkąd na poratowanie Sawińskich, chociaż powiadają, że tam się przyłożył i ten bogaty Uścicki. Pani zna pana Uścickiego.
— Znam, znam. Więc i on także?
— On także. Albo ten awans Stanisława — to rzecz, krzycząca o pomstę do nieba. Wszystkim wia-