domo, że nań zasłużył, patrząc przez szpary na to, co się dzieje w domu.
— A ja wybierałam się właśnie odwiedzić Marcelę. No... ale teraz...
Podobne rozmowy toczyły się w rozmaitych kółkach. Nawet panie Mulska i Kalicka, nienawidzące się tak szczerze, zawarły rozejm z powodu wypadku, ażeby razem ogadywać tę „biedną Marcelę“, która się tak bezpowrotnie skompromitowała.
— Prezes co dzień bywa u Marceli — mówiła Kalicka z tém większym przekąsem, iż zawsze bezskutecznie próbowała na nim potęgi swych wdzięków.
— Zkąd pani wié? — pytała zaciekawiona Mulska.
Kalicka wiedziała o tém od pana Alfreda, który mieszkał naprzeciw Sawińskich, ale tego źródła cytować nie chciała, więc wymyśliła na prędce chorą kuzynkę, mieszkającą w sąsiednim domu, którą pilnie odwiedzała. Podczas tych odwiedzin, widywała ona karetę prezesa, znaczną, bo zaprzężoną w śliczne złotéj maści konie, jakich nikt nie miał w Warszawie.
— I wystaw sobie pani — dodała — on zawsze tak zapracowany, ma czas na długie wizyty.
— Och! u mężczyzn wszystko idzie w niepamięć, kiedy w grę wchodzi miłość...
— Nielegalna — dodała Kalicka.
— Pod tym względem prezesa rozgrzeszyć można... Jego żona...