Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/202

Ta strona została skorygowana.
198
──────


— Ona wcale nie wchodzi w rachunek. Całe życie kochał się, kocha i kochać będzie.
— Jemu to przecież wolno — wyrzekła z pobłażliwością Mulska, która tak często i tak dosadnie zaczepiała go swemi pięknemi oczyma. — Ale któżby mógł pomyśléć, że Marcela...
— Marcela, którą przyjmowaliśmy wszystkie... u któréj bywałyśmy.
—  Doprawdy, gdybym ją przypadkiem spotkała i gdyby ukłoniła mi się na ulicy, spaliłabym się ze wstydu...
— To byłaby bezczelność!
— Och! ona jest bezczelna — wołała z wrastającym zapałem Mulska — słyszałam, że prezes obsypuje ją brylantami, że zbytki w domu przechodzą wszystko, co sobie wyobrazić można.
— Stary Sawiński umarłby drugi raz...
— A kto wie, co spowodowało tę śmierć nagłą? Czy pani nie pomyślała o tém? Ludzie w sile wieku tak bez powodu nie umierają... Słyszałam napewno, że romans Marceli z prezesem był rzeczą dawną i że na tym zaręczynowym balu...
— Pamiętam — zawołała uderzając się w czoło Kalicka — pamiętam; prezes pożerał ją oczyma. Uważali to wszyscy.
— Mógł dostrzedz ojciec, a wówczas... Sawiński był człowiekiem nieposzlakowanym.