książki, nadewszystko poezye, które lubiła. Były to małe przysługi, które śmiało przyjmować mogła. Przyjaźń dawała do nich prawo, a prezes mienił się jéj przyjacielem i wzajem pozyskał jéj przyjaźń, cokolwiek zaś kryć się mogło po za tém uczuciem z jednéj i z drugiéj strony, nie zostało jeszcze wypowiedziane. Być może, iż kobieta łudziła się, albo téż łudzić się chciała pod tym względem.
Co do prezesa, ten nie łudził się wcale. Wiedział wybornie, do czego dążył; wiedział, że wybiera drogę długą, ale pewną. Przytém dla niego ta spóźniona sielanka — miała dziwny urok. Łatwe miłostki miał na zawołanie, tutaj nęciło go coś więcéj. Marcela podobała się szalenie temu człowiekowi czynu, zarówno z wad, jak i z przymiotów swoich. Tak, jak jéj wiotka, delikatna piękność była antytezą jego silnego organizmu, tak łagodność, bezradność, miękki wdzięk, stanowiły moralne dopełnienie bystrości, szybkiego postanowienia, energii, których dawał dowody na każdym kroku. A przytém, kiedy wszystkie kobiety, jakie znał, wabiły go, nęciły, prześcigały się w kokieteryi, Marcela swém spokojném, pełném smutku obejściem, przykuwała go niemal do siebie. Wiedział, iż odmówiła swéj ręki Melchiorowi, nie należała więc do rodzaju kobiet, które się sprzedają, nawet za cenę małżeństwa, była z tych, co oddają się z miłości. Nie można jéj było zdobyć, nie zdobywając serca i prezes przedsięwziął