pan Gustaw, który widocznie zajmował zarówno w myśli, jak w sercu jéj, pokaźne miejsce.
Jeśli siostra wymykała się moralnie z pod wpływu Marceli, gorzéj jeszcze było z bratem. Stanisław stawał się w domu coraz rzadszym gościem. Powracał on tylko do dawnych nawyknień, ale dawniéj był to bogaty jedynak, który miał stałe miejsce w teatrze w pierwszych rzędach krzeseł, zachodził do modnych restauracyi, noce trawił często przy zielonym stoliku w klubie lub u znajomych i bywał tam wszędzie, gdzie bywała śmietanka młodzieży. Dzisiaj towarzystwa te były dla niego niedostępne, musiał zniżać skalę rozrywek i wejść w inną sferę. Odbiło się to w pewném zaniedbaniu jego powierzchowności. Miał znowu oczy podkrążone, obrzękłe, a na usta przychodziły mu nieraz trywialne wyrażenia, które wstrętem przejmowały siostrę.
Zrobiła mu raz pod tym względem uwagę. Ale on odparł cynicznie:
— Nie jesteśmy tém, czém byliśmy dawniej. Daj mi pieniędzy, a spróbuję wejść do dawnego towarzystwa. Chociaż...
Urwał nagle i zrobił ruch, świadczący wymownie, iż nawet przy pieniądzach było‑by to teraz trudném.
— Stasiu! — zawołała niespokojnie — musimy zważać na siebie, dołożyć starań, ażeby utrzymać się na