w jakiéj iustytucyi finansowéj — posadę, na której pracować nie potrzeba, do któréj więc ja mam wszelkie prawo postawić kiedyś swoją kandydaturę.
— Kiedyż, jeśli zapytać wolno?
Stanisław zrobił niedbały ruch człowieka, pewnego siebie.
— Mam czas — wyrzekł — gdy trzydziestka zajrzy mi w oczy. Bo ostatecznie pocóż się mam śpieszyć?
Dochodzili właśnie do rogu ulicy Miodowéj, kiedy spotkali Sawińskiego, idącego z młodym adwokatem Ryszardem Czerczą, który zwrócił był niedwno na siebie powszechną uwagę śmiałą rozprawą „o kodeksie napoleońskim w obec dzisiejszych idei”... Zdawali się obadwaj bardzo zajęci rozmową. Spotkanie sprowadziło dywersyę; Stanisław skorzystał z niéj, ażeby odciągnąć ojca na bok, a potém obadwaj, pożegnawszy towarzysza, pośpieszyli do domu.
Sawiński, załatwiwszy bez żadnéj trudności interes Stanisława, zapytał o starszą córkę. Była sama w swoim buduarze. Ulubiony ten jéj pokój urządzony téż był wyłącznie według jéj smaku. Siedziała na otomanie z nową powieścią w ręku, któréj karty przecinała wytwornie rzeźbionym nożem. Przez ciężkie, pluszowe draperye błękitno‑zielonego koloru morza, przez koronkowe firanki i wielkie liście latanii wciskało się tutaj światło dyskretne, przyćmione, miękkie, jak wszystkie sprzęty, któremi był zasta-