Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/211

Ta strona została skorygowana.
207
──────


— Trafia się ku temu dobra sposobność... — dodał po chwili wpół żartobliwie.
— Sposobność zostania bogatą? — odparła. — Wiész pan dobrze, iż się na tém nie znam.
— Ale ja się znam, to moje rzemiosło; pozwól mi pani znać się za nas oboje.
— Nie rozumiem — odparła ze zwykłym, trochę niedbałym, trochę zagadkowym uśmiechem.
Zaczął jéj opowiadać, jak to łatwo zrobić majątek, kupując akcye i papiery wartościowe, kiedy te stoją nizko, a odprzedając, gdy idą w górę. Rachunek to zupełnie prosty, na którym zarabia się czasem sto na sto. Słuchała go widocznie przez grzeczność, przesuwając na ręku dżetową bransoletę, od któréj odbijała śnieżność jéj ciała.
— A więc czemuż wszyscy nie są bogaci? — spytała.
Tłómaczył daléj, iż nie wszyscy wiedzą o tym sposobie i umieją zeń korzystać, a przytém tam, gdzie są zyski, możliwe są i straty; że potrzeba znajomości rzeczy, ale potrzeba téż tego łuta szczęścia, który dopiéro dodany do rozumu, buduje olbrzymie fortuny. Teraz właśnie zdarzała się sposobność...
— Tylko — dodał — choćbyś pani śmiać się ze mnie miała, muszę się przyznać, że jestem przesądny.
To ją zachwyciło; jak ogół kobiet, skłonną była do mistycyzmu. Wyznanie prezesa odkrywało jeden