Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/212

Ta strona została skorygowana.
208
──────


łącznik więcéj pomiędzy nimi i zaciekawiło ją szczególnie. On przysunął się i wziął ją za rękę.
— Przesąd mój tyczy się pani. Ile razy z ojcem twoim przedsięwzięliśmy jakiś interes, zyskaliśmy zawsze. Przyzwyczaiłem się do téj spółki i chciałbym daléj prowadzić ją z panią.
— Ze mną? Cóż ja do niéj przynieść mogę?
— Rzecz najważniejszą... szczęście.
— Szczęście! — zawołała, uderzona tym wyrazem. — Ja i szczęście!... Jak to brzmi dziwnie!
Miała czysto kobiecy sposób myślenia; drobiazg każdy odwracał jéj uwagę od głównego przedmiotu.
Prezes logicznéj ścisłości wymagał od swoich podwładnych, ale nie od pięknéj kobiety, przy któréj szukał wytchnienia. Zresztą nie chodziło mu wcale o szybkie załatwienie kwestyi; więc odparł, wpatrując się w nią z tkliwością:
— Nie masz pani jeszcze prawa wątpić o przyszłości.
A po chwili dodał z przekonaniem:
— Należy ci się szczęście i będziesz je pani miała niezawodnie. Wierz moim przeczuciom.
Uśmiechnęła się.
— Przypuśćmy, że mam szczęście.
— Więc pozwól pani, że poprowadzimy znów wspólnie interesa, jak dawniéj z twoim ojcem.
— W jaki sposób?
— W najprostszy: kupując akcyj za sto tysięcy,