Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/217

Ta strona została skorygowana.
213
──────


przed nim. Będzie to coś na kształt studenckich wakacyj, w tajemnicy przed groźnym profesorem.
Zaczął snuć na ten temat różne plany, a ona słuchała go podbita, opanowana, szczęśliwa i drżąca razem. Nie dała jeszcze przyzwolenia, ale on już o niém nie wątpił. Gdy odszedł, słuchała przez czas jakiś odgłosu jego kroków, a kiedy zamknęły się za nim drzwi przedpokoju, pochwyciła do ręki błękitny pugilares z uczuciem upokorzenia zarazem i radości.
Nagle przyszło jéj na myśl, że pieniądze które stały się ich wybawieniem, pochodziły z téj saméj ręki i pierwszy raz nasunęła się jéj wątpliwość, czy rzeczywiście prezes miał jakie rachunki z jéj ojcem, albo też czy on użył tego pozoru, by w delikatny sposób przyjść im w pomoc. Gdyby wówczas była tego pewną, pomimo wszystkiego byłaby odrzuciła tę jałmużnę... Dziś pieniędzy tych już nie miała — dziś więcéj jeszcze niż wówczas — zbrakło jéj siły do walki, zwłaszcza gdy trzeba było walczyć z nim i z sercem własnym.
A jednak w téj pomocy pieniężnéj, pomimo pozorów i obsłon, tkwiło straszne upokorzenie; była tém nieszczęśliwszą, że je rozumiała. Ukryła w dłoniach twarz, oblaną ogniem wstydu i wybuchnęła łzami. Czuła, iż ster własnego życia wypadł jéj z ręki, że rwące fale losu unosiły ją wartko w przepaść!...