wiony pokój, sprzęty bez kantów, stoliki obite starożytnemi tkaninami, rozstawione na dywanie, zaściełającym cały jego obszar. Zbytek tu panujący, kierowany dobrym smakiem, wytworzył atmosferę wdzięku i harmonii. Tu Marcela poruszała się swobodnie, jak we właściwém sobie otoczeniu. Delikatna i swobodna jéj piękność nie była stworzoną do otwartych przestrzeni, do słońca, mrozu, powietrza. Ona mogła tylko zakwitać w półcieniu bogatych apartamentów, w temperaturze właściwéj cieplarnianym roślinom, do których była podobna. Jéj kibić potrzebowała miękkich tkanin, drobne ręce, o smukłych palcach, zakończonych długiemi, różowymi paznogciami, nie mogły dotykać bezkarnie przedmiotów szorstkich, ciężkich, grubych. Ręce te nie były przeznaczone do pracy żadnéj, jak nóżki do stąpania po twardym bruku ulicznym. Gładkie posadzki, puszyste kobierce, żwirem wysypane aleje ogrodów, to były dla nich miejsca właściwe.
Nie dziw więc, iż w tym wikwintnym buduarze wyglądała, jak piękny obraz w odpowiednich ramach, czuła się prawdziwie u siebie. Należała ona do natur spokojnych, obdarzonych szczęśliwą równowagą władz, z których żadna nie wybujała zbytecznie i nie psuła ogólnéj harmonii. Pragnienia jéj nie prześcigały rzeczywistości, a błękitne migdały marzeń rosły tak blisko, iż mogła je ująć z łatwością za wyciągnięciem ręki. Gonienie ideałów, aspiracye