Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/228

Ta strona została skorygowana.
224
──────


jéj czole, każdy rumieniec, każde spojrzenie; mówiło także zamyślenie, leżące na twarzy, jakby chodziła spowita marzeniami, myślą swoją odłączona od reszty świata.
Ale obok téj tłumionéj rozkoszy uczucia, zdradzającéj się bezświadomie, dojrzała także troskę wyraźną, ciężką, niewypowiedzianą, tłoczącą myśl i serce; widną w zagięciu ust, w bruździe przecinającéj czoło, w brwiach zbliżonych do siebie natężeniem woli...
Teraz Jadwinia odczytywała doskonale twarz siostry; wiedziała, że Marcela kocha, że Marcela cierpi, i słowa, któremi chciała do niej przemówić, zamarły jéj na wargach; bo cóż powiedziéć jéj mogła? Marcela zapewne wiedziała o krążących obmowach — znała zanadto świat, by o nich wątpić; jeśli zaś nie zważała na nie, jeśli zważać nie chciała: jakiém prawem Jadwinia mogła się mieszać do spraw jéj — ona, wychowana przez nią, nawykła do poszanowania i posłuszeństwa? Jeśli jednak Marcela ważyła się na wszystko dla swojéj miłości, ona tego znosić nie mogła.
Siostry nic prawie nie mówiły do siebie; każda z nich miała teraz swój świat osobny, w którym się zamykała. Marcela nie spytała o pana Gustawa, Jadwinia nie wszczęła tego tematu. W domu panowała jakaś cisza złowroga, jakby przed burzą. Nad wieczorem odezwał się dzwonek; obie siostry po-