wdzięczności. Zresztą o kolejach, jakie przechodziły, różnie mówiono. Czy były kiedyś piękne, lub choćby przystojne — trudno dziś było odgadnąć. Prakseda, sucha, koścista, z haczykowatym nosem i wielkiemi krzaczystemi brwiami, zataczającemi dwa siwiejące łuki nad oczyma, miała pozór tak wojowniczy, iż wątpić należy, by ktokolwiek i kiedykolwiek śmiał je zaczepić. Ona téż była komendantem twierdzy, czyli domu, i trzymała w rygorze naprzód pannę Lucynę, mdłą blondynkę, któréj sama powierzchowność świadczyła o mniéj energiczném usposobieniu; następnie służącą Maryśkę, dobraną starannie pomiędzy najbrzydszemi, a wreszcie lokatorki, jakie po kolei zajmowały alkowę. Ponieważ zaś obrona nagabywanéj niewinności była niejako celem życia panny Praksedy, okazywała ona dopiéro całą swą energię, czynność, przezorność, kiedy posiadała lokatorkę. Ma się rozumiéć, iż, pomimo nagleń budżetowych, nie brała pierwszéj lepszéj, że wymagała silnéj i pewnéj rekomendacyi. O taką rekomendacyę postarał się dla Jadwini pan Gustaw przez jedną ze swoich kuzynek. Przytém panna Prakseda miała żołnierską naturę: niebezpieczeństwo, zamiast osłabiać jéj męztwo, pobudzało do tém energiczniejszéj obrony.
Odrazu oceniwszy piękność lokatorki, wpadła w bardzo wojownicze usposobienie. Jadwinia rozpakowywała swoją skromną walizkę, w czém dopo-