Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/243

Ta strona została skorygowana.
239
──────


magała jéj, czy udawała, że jéj dopomaga, służąca Marysia. Panna Prakseda tymczasem z siostrą pilnowała nastawionego samowaru, a raczéj pilnowała siostry, która téj czynności dopełniała na schodach, bo oczywiście byłoby rzeczą nieprzyzwoitą, gdyby Lucyna sama zostawała choć chwilę po za mieszkaniem.
— Uważałaś, Luciu? — pytała siostry, zajętéj wkładaniem drzazek w komin od samowara.
Panna Lucyna miała myśl ociężałą, a przytém była cała zaabsorbowana swą pracą.
— Cóż miałam uważać? — odparła niedbale.
— Ależ ta panna jest śliczna! — zawołała Prakseda, jakby w tym fakcie upatrywała osobistą obrazę.
— Śliczna? to i cóż? — brzmiała apatyczna odpowiedź.
— To prawdziwe nieszczęście! Co za płeć, co za włosy, a jakie oczy!
Słysząc ją, można było sądzić, iż wyliczała zbrodnie swojéj lokatorki.
— Trzeba będzie podwoić baczność, zwiększyć środki ostrożności... — mówiła daléj Prakseda.
Było to już rzeczą trudną. Jedyne drzwi, opatrzone były całym systemem zasuw i łańcuchów, a nawet miały maleńki kratkowany otwór, przez który można było obejrzéć wchodzących; okna zaś od góry do dołu były zasłonięte szczelnie przytykające-