Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/245

Ta strona została skorygowana.
241
──────


i równie jak ona, zajęta była obroną przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi — przecież Prakseda spostrzegła nieraz ciekawe spojrzenia, zwrócone na zewnątrz, nawet raz schwytała siostrę na gorącym uczynku podglądania lokatora z przeciwka. Lucyna utrzymywała, iż podglądanie to miało cele obronne, że generał powinien zbadać taktykę wroga; ale Prakseda uznawała zaledwie w siostrze szeregowca, nie generała, i odtąd podwoiła swą czujność, narzekając nieraz na to, że nie ma istoty, na którą spuścićby się mogła.
Lucyna żalów tych słuchała obojętnie. Była to natura skryta i bierna zarazem; pod innym wpływem byłaby rzuciła się może w przeciwną ostateczność; siostra miała słuszność, że jéj nie dowierzała, chociaż znajdowała w niéj powolne narzędzie.
Gdy się samowar zagotował, obiedwie powróciły do mieszkania; Prakseda drzwi zatarasowała, a na okrągłym stoliku, przed kanapą w salonie, Marysia postawiła szklanki z cynowemi łyżeczkami, bułki w drucianym koszyku i blaszaną cukierniczkę, mocno odrapaną.
Jadwinia siedziała jeszcze w swojéj alkowie, ustawiając na małym stoliczku swoje toaletowe przybory, na które panny Obrańskie patrzyły z ciekawością i niedowierzaniem. Przyszły one wprost do alkowy, ruszały każdą rzecz bez ceremonii.