Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/249

Ta strona została skorygowana.
245
──────


— Tak, tak, bo inaczéj...
Zwracała ona także na Jadwinię swe blade, okrągłe oczy, może nieznośniejsze dla niéj w swéj bezmyślnéj ciekawości, niż bystry wzrok Praksedy.
— Inaczéj — ciągnęła ta ostatnia — chcąc nie chcąc, młoda panna daje się pochwycić tym, co na nią czyhają nieustannie. Głód i nędza są ich sprzymierzeńcami.
— Nieinaczéj — powtórzyła Lucyna, ocierając usta z zadowoleniem po wieczornym posiłku — głód i nędza są ich sprzymierzeńcami.
— To się widzi co dzień — dorzuciła Prakseda.
Brutalność téj mowy, połączona z tęsknotą, przepełniła miarę sił Jadwini. Łzy napełniły jéj oczy i popłynęły po twarzy dwoma rzęsistemi strumieniami.
Nie wzruszyły one wcale jéj prześladowczyń.
— Niéma czego płakać — odezwała się ostro Prakseda — to do niczego nie prowadzi.
Jadwinia próbowała się uspokoić, ocierała powieki, ale daremnie; nabrzmiewały one coraz nowemi łzami.
Prakseda wzruszyła ramionami.
— Nie pojmuję, co pani jest. Ho! ho! znam ja świat i ostrzegam przed jego sidłami; powinnaś mi pani być wdzięczną, jeśli jesteś uczciwą. Jeśli zaś nie podobają ci się nasze zasady, to nie trzeba było się tu sprowadzać, bo ja wierną byłam im przez całe