Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/25

Ta strona została skorygowana.
21
──────


wybadał, nie jako twój ojciec, ale jako jego przyjaciel.
— Rozumiem — uśmiechnęła się Marcela — jeśli go odrzucę, przyjaciel zatai to przed ojcem...
— Nie chcę wpływać w niczém na twoją decyzyę, rozumiem jednak aż nadto znaczenie majątku, ażeby nie zwrócić twojéj uwagi na tę potęgę, na tę dźwignię naszego wieku...
Gdy to mówił, wzrok mu zabłysnął.
— Dziś pieniądz: to ród, zdolność, sława, cnota, rozum... on daje wszystko, wszystko bez wyjątku; bo czémże jest człowiek, który ich nie posiada?
— Och! ja nie jestem wcale chciwa, mój ojcze, to, co mam, wystarcza mi.
Mówiła to w dobréj wierze, nie domyślając się nawet, iż słowa te zakrawać mogły na ironię. Jeśli bowiem nie była bogata, posiadała wszystko, co pieniądz dać może.
— A przytém — dodała po chwili — nie była bym nigdy zdolna poślubić pana Melchiora.
— Czy chodzi ci o wiek jego? Jest on zaledwie starszy o lat dziesiątek od prezesa Olbrowicza.
Było rzeczą znaną powszechnie, iż wszystkie kobiety za prezesem szalały.
— Ach! cóż za różnica! — zawołała zarumieniona Marcela. — Pan Melchior może być najlepszym z ludzi, może być bogatym, jak Krezus, ale ma w sobie coś tak gminnego...