Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/252

Ta strona została skorygowana.
248
──────


w izdebce pod strychem, blada i wiecznie zdyszana, śpieszyła, ażeby nie zapłacić kary za spóźnienie, a nauczycielka z paczką książek pod pachą, szybkim krokiem dążyła na swoje lekcye.
Wszystko to było w porządku; panna Prakseda, pomimo najbaczniejszego czuwania, nie zauważyła nic zgoła zmienionego wokoło.
— Dziewczyna jest przebiegła — rzekła sama do siebie — ale mnie w pole nie wywiedzie.
Jadwinia nie myślała nikogo w pole wyprowadzać. Porzuciła szkołę, ażeby jéj tam nie odszukano, i znalazła zajęcie w małéj pracowni jednéj z dawnych koleżanek; starała się usilnie zadość uczynić jéj wymaganiom, ażeby koniec miesiąca przyniósł jéj chociaż najmniejszy zarobek.
Dotąd płaciła za swoją naukę, teraz należało z niéj skorzystać. Miała wprawdzie zapewnione trzymiesięczne utrzymanie, a na to spieniężyła z pomocą pana Gustawa wszystkie swe drobne klejnoty i kosztowniejsze rzeczy. Zatrzymała jedynie zegareczek, który dostała od ojca w dniu, gdy kończyła lat szesnaście. Chciała sprzedać go także, a zastąpić srebrnym lub stalowym, ale nie wieleby na tém zyskała. Dawna koleżanka ofiarowała jéj kilka rubli miesięcznie i to ofiarowała niechętnie, jakby z łaski, zastrzegając, że wszystko, cokolwiekby się zepsuło w wypalaniu, pójdzie na jéj rachunek. Musiała przyjąć te warunki, bo nie miała wyboru, tylko ta przy-