młodéj towarzyszce, lub czy ona przypadkiem na kogo nie skierowała spojrzenia. Na Jadwinię spojrzał nie jeden, ale co ona, to rzeczywiście modliła się przykładnie.
Po nabożeństwie panny Obrańskie miały zwyczaj używać spaceru po wysokim chodniku Leszna, czasem nawet dochodziły do Rymarskiéj ulicy, potém wracały tą samą drogą. Spotykały téż wiele osób znajomych; były to jednak same kobiety, i to stare, jak one. Zatrzymywały się więc, zamieniały słów parę, objaśniając przytém, że Jadwinia była to nowa lokatorka, którą zwyczajem swoim wzięły w opiekę.
Przyjaciółki kiwały na to głowami, przypatrywały się młodéj dziewczynie i z widoczném współczuciem zwracały do Praksedy, jakby zawczasu okazać pragnęły, iż przeczuwają, ile ta opieka będzie ją kosztowała zmartwień i kłopotów.
Wracając, Prakseda z Lucyną naradzały się o czémś pocichu, a nawet narada wyrodziła się w rodzaj sprzeczki, któréj powód zrozumiała dopiero Jadwinia, gdy weszły do skromnéj cukierni, znajdującej się na Lesznie, i stanęły przed kontuarem. Prakseda chciała kupić ciastek, Lucyna babkę, i tutaj ta cicha, korząca się przed powagą starszéj siostry istota, rozwinęła prawdziwie lwią odwagę, ażeby szalę losu przeważyć na korzyść ulubionego przysmaku. Zbliżyła się rezolutnie do sprzedającego