Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/256

Ta strona została skorygowana.
252
──────


potém wydobywała z szafy ciężkie filiżanki z karlsbadzkiéj porcelany, malowane w sine róże ze złoconemi floresami i napisami niemieckiemi.
Uczyniwszy to wszystko i zmiótłszy raz jeszcze wszelki ślad pyłu w saloniku, panna Lucyna oczekiwała wraz z siostrą na przybycie gości, a tymczasem rząd dzbanuszków i garnuszków kamiennych stał w kuchni na gorącéj blasze.
Wśród tych przygotowań, Jadwinia nie wiedziała co ma z sobą uczynić. Persektywa zaznajomienia się z przyjaciółkami panien Obrańskich niezbyt jéj się uśmiechała, lękała się przytém być natrętną, a nie miała się gdzie schronić. W ostateczności zamierzała już pójść na miasto, gdzie ją oczy poniosą; dobyła więc z pudełka kapelusz, gdy panna Prakseda odezwała się ostro:
— A to dokąd?
Jadwinia zmieszała się, jak gdyby zamierzała uczynić coś złego.
— Chciałam się przejść — wyrzekła nieśmiało.
— Chodziłyśmy już dziś rano. Nigdy nie słyszałam, żeby przyzwoita panna spacerowała sama w niedzielę i do tego o zmroku. Ja na to nie pozwolę. Kto jest w moim domu, słuchać mnie musi.
— Lękałam się paniom przeszkadzać — przyznała się młoda dziewczyna.
— Głupstwo! Jesteśmy uczciwe kobiety, nie po-