Twarz jéj przybrała wyraz niesmaku.
— Zaklinam cię — pochwyciła z uśmiechem — nie mów nic memu ojcu o téj propozycyi, niech nie dowie się o niéj nigdy...
— Jak chcesz — odparł nieco chmurno — myślałem, że będziesz rozsądniejszą, nie mówmy więc o tém.
— Ja jestem rozsądną, mój ojcze, tylko małżeństwo to uczyniłoby mnie nieszczęśliwą; a wszak ty tego nie chcesz.
— A więc nie mówmy o tém nigdy.
Była chwila milczenia. Marcela obrywała bezmyślnie listki kwiatów; Sawiński nie odchodził, spoglądał na córkę.
— Doprawdy, ojcze — rzekła po chwili, podnosząc wzrok na niego — zdaje mi się, że zrobiłam ci przykrość.
— Nie, nie, moje dziecię; jesteś trudną, masz do tego prawo — ty, tak piękna, dobra, rozumna, wykształcona...
Chciała mu przerwać, ale mówił daléj.
— Wobec tego jednak nie mam prawie odwagi mówić ci o drugiéj propozycyi.
— A... więc jest i druga?
— Człowiek bez majątku, ale zdolny, młody, energiczny... Jedném słowem...
— Ryszard Czercza — dokończyła.
— Wiedziałaś o tém.