Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/261

Ta strona została skorygowana.
257
──────


Jadwinia przyglądała się zebranemu towarzystwu, któremu téż przedstawioną została. Oglądano ją od stóp do głowy, od eleganckich bucików do bogatych włosów, spiętych na głowie szyldkretowemi szpilkami, według panującéj mody, któréj urągały gładkie czesania i suknie z luźnemi kaftanikami, noszone przez wszystkie znajome panien Obrańskich. Nie należała widocznie do tego towarzystwa, i ono spoglądało na nią nieufnie. Dopiero gdy kawa zgromadziła wszystkich około zastawionego stołu, a Jadwinia, wezwana groźnie przez Praksedę, usiąść musiała na wskazaném sobie miejscu, pomiędzy panną Justyną a jedną z sióstr Burskich, ta zapytała ją nagle:
— Czém się pani zajmuje?
— Maluję na porcelanie — odparła.
— I to dużo przynosi?
Jadwinia za nic w świecie nie byłaby wyznała, jak małą sumę zarabia miesięcznie, odpowiedziała więc wymijająco, że to zależy od wykonanéj roboty.
Ale panna Burska, tak samo jak Prakseda, nie zadowolniła się tą odpowiedzią.
— I czy to ludzie takie rzeczy kupują? — pytała znowu.
Jadwinia wymieniła jéj parę przedmiotów, nabytych za wysoką cenę w zakładzie, w którym pracowała.
— Czyż to być może? — wołała panna Burska —