my z siostrą wyrabiamy przedmioty, każdemu potrzebne, a przecież nieraz dobrze nakłopotać się musimy, nim je sprzedamy.
Widocznie podejrzewała prawdomówność sąsiadki.
Panna Aurelia wmieszała się do rozmowy. Miała ona kiedyś lokatora, który skupował rozmaite skorupy, czasem nawet potłuczone. Była tam jakaś wyszczerbiona filiżanka, za którą zapłacił paręset, złotych. Panna Aurelia widziała ją na własne oczy i znajdowała dużo brzydszą od tych, co im teraz służyły do kawy. Sieleszowa zrobiła uwagę, że ten lokator musiał być waryatem. Panna Aurelia nie umiała na to odpowiedziéć. Lokator ten wyprowadził się i umarł, ale ona nie słyszała, żeby był obłąkanym; musiał jednak nim być — teraz jest tylu obłąkanych, że niewiadomo, komu dowierzać.
Justyna, która czasami widziała świat przez szpary w domu krewnych, wtrąciła, iż ludzie bogaci mają rozmaite fantazye, słyszała nawet o takich, co kupują obrazy i płacą je setkami, nie złotych już, ale rubli. Jeden znajomy jéj krewnego kupił „Krowę na pastwisku pod lasem” i zapłacił dwieście rubli.
Kobiety usłyszawszy to, spoglądały wszystkie na siebie, kiwając głowami, nie mogąc przyczyny tego faktu zrozumiéć. Żeby już płacić za co, ale za krowę na pastwisku; wszakże za połowę téj ceny żywą dostać można. Jedna z introligatorek narzekała,