Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/265

Ta strona została skorygowana.
261
──────


wspólniczek utrzymywała, iż zaleca się do starszéj córki, druga podejrzewała go o romans z matką i obiedwie miały pełno dowodów na poparcie swego twierdzenia; każda zaś tak gorąco obstawała przy swojém zdaniu, że o mało nie przyszło do kłótni.
Jadwinia tymczasem, osamotniona, stanęła przy oknie i machinalnie przez tkaninę firanki przyglądała się niskim chmurom, przeciągającym po niebie.
Na dziedzińcu dały się słyszéć ochrypłe dźwięki katarynki, wygrywającéj fałszywie odwiecznego „Trubadura”. Jadwinia cofnęła się ze wstrętem.
— Pani nie lubi muzyki — zauważyła panna Justyna, która wcale nie była tak wybredną i z widoczną rozkoszą przysłuchiwała się rozklekotanemu instrumentowi.
— Przeciwnie — zawołała — ale to przecież nie muzyka.
— Nie muzyka! Obecne spojrzały po sobie, a panJustyna odezwała się dość cierpko:
— A cóż to jest, proszę pani?
— Parodya muzyki, hałas kaleczący uszy.
Pożałowała słów swoich, zaledwie je wymówiła. Całe towarzystwo, admirujące katarynkę, dopatrzyło w nich osobistéj obrazy. Nastała chwila milczenia, wśród którego dosłyszała jednak wyraźnie szept jednéj z introligatorek:
— To widać jakaś księżniczka!