Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/266

Ta strona została skorygowana.
262
──────


Rozmowa zeszła odrazu na muzykę, a raczéj na katarynki, które w świecie panien Obrańskich reprezentowały ją niemal jedynie. Panna Justyna opowiadała o jakiéjś prześlicznéj melodyi, wygrywanéj codziennie na dziedzińcu domu, gdzie mieszkali jéj krewni; Burskie znów wychwalały podwórzowego skrzypka, który, akompaniując sobie, śpiewał donośnie, a przy téj sposobności opowiadały o marnotrawnéj sąsiadce, która zawsze rzucała z okna złotówkę.
— Złotówki niezawodnie przychodziły jéj lekko, bo inaczéj...
Uśmiechano się dwuznacznie, a Sieleszowa rachowała, jaką to one sumę uczynią w końcu roku.
Podobne tematy rozmowy były nie wyczerpane; kawa mogła się była przeciągnąć bardzo długo, gdyby spóźniona pora nie przypominała, że rozejść się trzeba. Kobiety były same, mieszkały po większéj części w mniéj ożywionych dzielnicach, a przytém nazajutrz każdą prawie czekała praca; żegnały się więc, obiecując sobie równie przyjemną zabawę za tydzień, przyczém w przedpokoju jeszcze rozmawiały najmniéj kwadransik, bo właśnie przypomniały sobie tysiące bardzo ważnych rzeczy, o których pomówić nie zdążyły.
Potém nastąpiły jeszcze raz uściski i pożegnania, wreszcie goście wyszli w zwykłym porządku. Panny Burskie odprowadzały pannę Aurelię, mieszkają-