— Inaczéj byłabym bardzo niedomyślną.
— Ryszard Czercza — to za mało dla ciebie...
Patrzyła na ojca zagadkowemi oczyma, w których teraz zagrały jakieś blaski nagłe.
— Posłuchaj, ojcze — rzekła — jak ja tę rzecz uważam.
Usiadła wygodniéj na otomanie, oparła głowę na ręku i mówiła.
— Jak sam powiedziałeś, mam rok dwudziesty drugi i dotąd nie zdarzyła mi się partya właściwa; jest to fakt smutny, ale prawdziwy. Czercza ma przyszłość przed sobą, a przy twojéj pomocy... Wszak żałowałeś nieraz, iż Staś prawnikiem nie został; mówiłeś, że potrzebujesz pomocy, że twojéj klienteli wystarczyć nie jesteś w stanie...
— Jak ty to pamiętasz... proszę, proszę...
— Otóż, gdyby pan Ryszard był twoim synem...
Umilkła zarumieniona, a ojciec mówił znowu, może trochę smutnie.
— A więc, jak widzę, ułożyliście to już pomiędzy sobą. Biedny Melchior, nie mógł mieć szansy żadnéj; powiem mu, że propozycya jego przyszła nie w porę; była spóźnioną, to może zmniejszy przykrość odmowy.
Marcela zapomniała już o starym zalotniku, myśl jéj biegała gdzieindziéj; zdawała się zapominać o tém, co ją otaczało, nawet zapominać o obecności ojca.
— Powiedz — wyrzekł znowu Sawiński przyci-