Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/272

Ta strona została skorygowana.
268
──────


niéj tym samym chodnikiem sędzina Ożycka. Ta nie użyła żadnego fortelu, ale wprost zmierzyła Marcelę od stóp do głowy, jak osobę nieznaną zupełnie.
Stanisław uczuł, jak ręka siostry zadrżała konwulsyjnie.
— Wróćmy — szepnęła, osuwając się na ramię jego półmartwa.
Dnia tego prezes zastał Marcelę we łzach, a przyczyny ich taić przed nim nie myślała; przeciwnie czuła w tém pewną ulgę, iż mogła wybuchnąć, wypowiedziéć swe cierpienia przed człowiekiem, który ostatecznie był ich sprawcą.
Prezes wcześniéj, czy późniéj spodziewał się podobnego wybuchu. On wiedział doskonale, i to od dawna, co świat mówił o jego stosunku z Marcelą. Obmowa wprawdzie uprzedzała fakty, ale obmowa ta była mu sprzymierzeńcem: Marcela musiała się dowiedziéć, iż wobec ludzi nie ma już nic do stracenia, a on oczekiwał téj chwili.
Nie widywano go teraz prawie zupełnie w towarzystwach, w rodzinie nawet pokazywał się na bardzo krótko, a żona tłumaczyła go nawałem zajęć. Słuchano tłumaczenia, uśmiechając się skrycie, pomimo to prezesowa powtarzała je z niezachwianą powagą.
Podwładni uważali znów, iż zwierzchnik złagodniał, zmiękł, chętnie przychylał się do próśb, jak to zwykle czynią ludzie zadowoleni, że często zamyślał