Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/276

Ta strona została skorygowana.
272
──────


nie zważając na to chodziła wciąż do pracowni, choć wieczorami miała dreszcze i gorączkę. Sypiała źle, czuła się osłabioną, ale pomimo to nie zostawała w domu.
Odtąd było coraz gorzéj.
— Pani coś bardzo kaszle — robiła jéj uwagę Prakseda.
— To nic — odpowiedziała.
Nie przyszło na myśl pannom Obrańskim wezwać doktora. Najprzód doktór był to mężczyzna, a potém porada lekarska w ich świecie uważaną była za coś nadzwyczajnego i tylko obłożna choroba upoważniała podobny wydatek. Któżby zaś udawał się po doktora z powodu tak zwyczajnéj rzeczy, jak kaszel: są przecież na to środki domowe!
Zresztą panny Obrańskie podjęły się pomieszczenia i żywienia lokatorki, bronienia jéj cnoty, ale nie czuwania nad jéj zdrowiem. Pomimo to, Prakseda nagotowała jéj lukrecyi ze ślazem i gniewała się bardzo, iż Jadwinia nie mogła zdobyć się na wypicie od razu tego szkaradnego napoju. Nie przestając na tém ubiła jéj raz nawet żółtko z cukrem, przez wzgląd na jéj wybredną naturę, chociaż za jajko płaciła pięć groszy. Dowodziła przytém, iż środki przez nią podane, są daleko skuteczniejsze od wszelkich leków aptecznych. Jednakże, pomimo to, Jadwinia kaszlała coraz więcéj, a wieczorem miała na twarzy wypieczone rumieńce.