Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/283

Ta strona została skorygowana.
279
──────


Prezes podniósł głowę z widoczném zdziwieniem, potém zerwał się pobiegł ku drzwiom, zamienił słów parę ze stukającą osobą, pośpiesznie odprawił jednego z urzędników, któremu właśnie dawał jakieś zlecenia, potém dopiéro otworzył drzwi, a w nich ukazała się nie żadna tajemnicza osobistość, ale sama prezesowa, któréj, co prawda, nie widywano nigdy w biurach męża.
To, co świat mówił o stosunkach domowych téj pary, nie było wcale widoczném w sposobie, jakim się wzajem powitali. Prezes przyjął żonę z wytworną grzecznością, bez zakłopotania, jakby nie miał powodu lękać się jéj kontroli i nie popełnił żadnéj z tych win, które zwykle najmniéj rachować mogą na przebaczenie kochającéj małżonki.
— Czy rozkażesz mi przejść do swoich pokojów? — zapytał z galanteryą.
— Wszystko jedno — odparła — mam ci powiedziéć słów parę, byle nas tutaj nikt nie słyszał.
Prezes wskazał jéj z uśmiechem podwójne drzwi gabinetu przystające tak szczelnie, iż tłumiły wszelki głos; najciekawsze i najbystrzejsze ucho nie mogło nic pochwycić z tego, co tu mówiono. Wszakże w gabinecie tym rozgrywały się nieraz interesa pierwszorzędnéj wagi, wymagające tajemnicy.
Gdy żona zajęła miejsce na jednym z foteli oddalonych od biurka, prezes usiadł téż przy niéj.
Prezesowa, choć podobno w jednym wieku z mę-