żem, wydawała się znacznie starszą, bądź to z powodu powagi oblicza, usposobienia, czy téż kilkorga dzieci, które wychowywała z niezmierną troskliwością. Pomimo głośnego stosunku prezesa z Marcelą, nie wyglądała wcale na osobę rozgniewaną, mającą ochotę i prawo zrobić scenę; on zaś nie zdawał się jéj obawiać. Przeciwnie, zapytał przyjaźnie:
— Czém służyć ci mogę?
Ona przez chwilę patrzyła w oczy jego z nieokreślonym wyrazem.
— Wieść niesie, że wyjeżdżasz do Szwajcaryi, czy Włoch, Eustachy — wyrzekła wreszcie.
— Nie sądziłem, że cię to obchodzi — odparł — zresztą wiesz dobrze, iż nie wyjechałbym nigdy, nie pożegnawszy się z tobą.
— Wieść niesie, że nie wyjeżdżasz sam. Och, bądź spokojny! nie będę się mieszała do twoich sercowych tajemnic, ale ponieważ wieść dodaje wiele innych rzeczy, chciałabym ci przypomniéć naszą umowę.
— Nie dałem ci do tego prawa — wyrzekł z pewną żywością. — Miałbym doprawdy ochotę zapytać: odkąd to kobieta, tak rozumna, jak ty, pozwala, by donoszono jéj plotki?
Uśmiechnęła się bez gniewu, może trochę smutnie...
— Czy to są zupełnie bezpodstawne plotki? — spytała z odrobiną złośliwości. — Zresztą mniejsza —