Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/287

Ta strona została skorygowana.
283
──────


— Zwłaszcza — dodał — że kontrakt ślubny obwarował jéj prawa.
— Ojciec mój uważał, iż przeciw namiętnościom obwarować się trzeba. Ja ufałam twemu słowu.
Podała mu rękę drobną, ale suchą, rękę kobiety zdeterminowanéj; on złożył na niéj konwencyonalny pocałunek, pełen szacunku.
— A teraz nie przeszkadzam ci — mówiła daléj — przed podróżą masz pewno wiele spraw do załatwienia. Nie potrzebuję życzyć ci dobréj zabawy. Zresztą zobaczymy się jeszcze.
Odeszła. Ale po jéj odejściu prezes nie zaraz odzyskał zwykłą równowagę. Nie zastanawiał się nad tém, zkąd jego żona tak dobrze uwiadomioną była o rodzaju stosunku jego z Marcelą. Nie obiecywał jéj wprawdzie nigdy tego, czego dotrzymać nie mógł, ale uczucia jego wychodziły po za ramy zwyczajnéj miłostki; kiedy zaś porównywał z ukochaną tę stanowczą, wyrachowaną kobietę — czuł dobrze, iż tamta ze swą miękką, łagodną naturą, ze swém nieograniczonem zaufaniem, była dla niego właściwszą towarzyszką i gdyby to było w jego mocy...
Marcela jednak o tém nie wiedziała i w parę dni późniéj, przyobleczona w grubą żałobę po siostrze, w towarzystwie osoby, wynalezionéj przez prezesa, która zajmowała miejsce pośrednie pomiędzy damą do towarzystwa, a sprytną subretką, wyjeżdżała do