Wiednia, gdzie prezes miał się na drugi dzień z nią połączyć.
Brat ją odprowadzał. Była to dla obojga przykra chwila, tembardziéj, że o téj porze trudno nie spotkać na dworcu znajomych.
Sawińscy przyjechali późno i zaraz Stanisław poprowadził siostrę do osobnego przedziału pierwszéj klasy, który dla niéj był zamówiony.
Wsiadła do wagonu ze swą towarzyszką, Stanisław zatrzasnął drzwi i spoglądał na szybę, po za którą widać było jéj delikatny profil. Doznawał dziwnego uczucia, jak gdyby sam prowadził ją do zguby i głos jakiś tłumiony odzywał mu się w duszy, zapytując: „coś zrobił z siostrą twoją?”
W tydzień potém Marcela i prezes kołysali się w gondoli po wielkim kanale Wenecyi. Noc wiosenna, noc jasna, lazurowa, rzuciła swój płaszcz na królowę Adryatyku, pokrywała jéj rany, uwydatniała piękności i czyniła podobną do zaczarowanéj krainy marzeń. Piazetta gorzała światłem, po kanale wielkim mknęły, jak widma, czarne gondole, a na nich pochylone nad wiosłem rysowały się sylwetki gondolierów, podobnych do posągów Sansovina. Miarowo pluskały wiosła, czasem głos dźwięczny zanucił jaką pieśń miłosną. Miłość zdawała się unosić na cichych falach, drżéć w powietrzu, kołysać gondolą...
Marcela spoglądała wokoło rozmarzona, a gon-