Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/289

Ta strona została skorygowana.
285
──────


dola kierowała się przed hotel Europejski, spoglądający na kanał maurytańskiemi oknami i balkonami, pełnemi rzeźb misternych.
Marcela była w stanie trudnym do opisania. Działał na nią czar włoskiego nieba i cudnego miasta, działał czar pierwszych chwil miłości. Zbolała, smutna, garnęła się w objęcia prezesa, jakby chciała zapomniéć w nich o wszystkiém, co przeszła, co jéj groziło. Bluszczowa ta natura potrzebowała wsparcia i upajała się na chwilę szałem miłości. Ale były to tylko chwile. W głębi jéj duszy odzywał się głos nieuśpiony niczém i oskarżał ją. Ona to, jéj postępowanie, jéj hańba była pierwszym powodem śmierci Jadwini, która odczuła ją tak silnie, iż ważyła się na wszystko, byle jéj nie podzielać.
Jéj hańba! Chwilami nie mogła uwierzyć własnemu położeniu. Więc to ona, ona, dumna Marcela Sawińska, córka nieposzlakowanego ojca, była tu sama z obcym człowiekiem, na jego łasce... była jego kochanką. I człowiek ten miał żonę, dzieci, obowiązki!
Na tę myśl przechodził ją dreszcz mroźny, zapytywała saméj siebie: jak to stać się mogło? rozszerzały się jéj źrenice z przerażenia, jakby czuła, iż stacza się coraz głębiéj w jakąś przepaść bezdenną. Nie mogła zerwać w jednéj chwili z przywyknieniami życia całego, z pojęciami, wszczepionemi od