Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/290

Ta strona została skorygowana.
286
──────


dziecka, których w głębi duszy wyznawać nie przestawała.
Gdyby przynajmniéj na swoje usprawiedliwienie miała jedną z tych namiętności, które, jak huragan, niweczą wszystkie przeszkody! ale namiętności nie doznała i może nawet doznać nie była zdolna. Chwilami z przerażającą jasnością zdawała sobie sprawę z własnych uczuć. Kochała prezesa: ale jaką rolę w téj miłości grała obrażona duma, źle pojęta miłość własna? ile kochała w nim człowieka, ile dostatek jakim ją otaczał? tego rozwikłać nie była w stanie, a nie śmiała zapytać siebie: czy kochałaby go, gdyby był ubogim...
Jeśli te myśli napastowały ją, gdy była sama, łamała ręce w bezsilnéj rozpaczy, przebiegała pokój, jak szalona, i byłaby chciała roztrzaskać białe czoło o mury, byle uciec przed niemi. Jeśli przyszły w jego obecności pozostawała blada i niema ze słowem urwaném na ustach, dłonie jéj stawały się lodowatemi, a mętne źrenice nie ożywiały się pod ogniem jego spojrzeń.
Prezes zapewne rozumiał, co wówczas działo się w jéj duszy, bo o nic nie pytał, tylko otaczał ją silniéj ramieniem, a pocałunkiem zamykał usta, które może skarżyć się chciały.
Uspakajała się. Po tém przychodziło jéj na myśl że on mógł jedném słowem zniweczyć jéj trwogi, złagodzić rozpacz i że tego słowa nie wyrzekł nigdy.