Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/293

Ta strona została skorygowana.
289
──────


cięte w maurytańskie ostrołuki, i słał na ziemi słupy światła.
Marcela weszła tu automatycznym krokiem. Usta jéj były ścięte, tylko widać było w jéj oczach rozszerzonych osłupienie rozpaczy. Tak stała przez chwilę, nagle błysnęła w jéj głowie myśl jakaś; złożyła ręce i załamała je nad czołem.
Prezes przeklinał sam siebie, iż nie dowiedział się naprzód, kto mieszka w hotelu, iż nie miał Czerczy na oku i nie kazał go śledzić. Przychodziło mu na myśl, że on przedsięwziął tę podróż umyślnie, ażeby urągać jéj i jemu. W innéj chwili byłby zmusił każdego do uszanowania kobiety, któréj ramię podał, ale tu lękał się wywołania skandalu. Znał dość Czerczę, aby wiedziéć, że był to człowiek zdeterminowany na wszystko, któremu nawet miliony, jakie on posiadał, nie zdołały zaimponować, i wrzał tłumionym gniewem, a wrzał tém więcéj, im bardziéj Marcela była zgnębiona tém spotkaniem.
Stała teraz przy gotyckiém oknie, odcinając się czarno na tle lazurów, w postaci podobnéj do posągu boleści, piękna, jak marzenie.
— Marcelo! — zawołał, zbliżając się do niéj i obejmując jéj kibić rękami. — Marcelo!
Na razie on, tak zręczny, nie znajdował słowa, którémby ją mógł pocieszyć, i chciał zastąpić je pieszczotą. Ona nie broniła się, ale nie zdawała się odczuwać jego uścisku; była, jak martwa, a oczy jéj