Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/294

Ta strona została skorygowana.
290
──────


spoglądały tak, jakby obce były temu wszystkiemu, co ją otacza.
— Marcelo! — powtarzał, okrywając ją pocałunkami.
— Czy tak ma być zawsze? — szepnęła przez zaciśnięte zęby.
— Kochać cię będę zawsze! — zawołał w najlepszéj wierze, powtarzając znikome przysięgi, któremi uspakajał już tyle kobiet.
Może nie usłyszała go, nie zwróciła uwagi na te słowa, tyle razy przez nią samą słyszane.
— Czy zawsze — powtórzyła silniéj — ludzie mają się odemnie odwracać z pogardą?...
— Marcelo! uspokój się, posłuchaj mnie...
Nie była zdolna tego uczynić, powtarzała te same wyrazy z monotonią rozpaczy.
Położyła mu ręce na ramionach, jakby chciała przejrzéć myśli jego do głębi.
— Czy zawsze? mów, czy zawsze?...
Przed tym wzrokiem prezes spuścił powieki.
— To nieszczęśliwe spotkanie — wyrzekł — więcéj się nie powtórzy, przysięgam. Wyjedziemy stąd jutro, dziś jeszcze, zaraz...
Zrozumiała, że było to wszystko, co mógł dla niéj uczynić.
— Ja tego nie zniosę — krzyknęła, wysuwając się z ramion jego, które opasać go chciały.