odcieni. Oczy te wydawały się większemi, niż były w istocie, z powodu koloru powiek, jakby spalonych żarem pragnień, znużonych natężeniem myśli. Odpowiadały im skronie wydatne, nabiegłe wyraźnemi żyłkami, ciemniejsze od białego czoła i matowéj twarzy, któréj ogólny wyraz świadczył o skupieniu władz duszy.
Patrząc na tego człowieka, można było przysiądz, iż wiedział, czego chciał i celu z oka nie spuszczał nigdy, że bezpiecznie było oprzéć się na jego ramieniu, a źle stanąć na jego drodze.
Marcela trafem, czy rozmysłem, dobrze wybrała przyszłego towarzysza życia. Było to narzędzie ludzkie, wybornie urobione do walki. Jakiéj zaś miał poświęcić się sprawie, na zagadkę tę, dotąd nierozwiązaną, odpowiedź dać mogło jedynie życie.
— Czy to prawda, Ryszardzie? — powtarzał, spoglądając na niego — ty żenisz się z panną Sawińską?
— Alboż cię to dziwi? czy może nie znajdujesz jéj dość piękną, lub nie uważasz, by rodzina Sawińskich godną była połączyć się z moją wielmożnością? — odparł żartobliwie.
— Choćbyś miał przygnieść mnie twojém szyderstwem, powiem, że tak jest. Panna Marcela należy do tych kobiet, których życie — to jedynie pasmo uciech i zbytków. Ty wiész o tém dobrze.
— Przynosi mi téż w posagu część klijenteli Sa-