— O czémże ty marzysz Jadwiniu?
Zagadniona wahała się chwilę, a potém wyrzekła z nagłą determinacyą:
— O uczciwym chłopcu, któryby mnie kochał strojną, czy nie, bogatą, czy ubogą, z którym pracowalibyśmy razem.
— Ciekawam bardzo, jakbyś ty pracowała? — wyrzekła Marcela, przyglądając się jéj z najwyższém zdziwieniem.
— W czasie, gdy on byłby w fabryce...
— W fabryce! myślisz iść za robotnika?
Twarz Jadwini przybrała nagle kolor piwonii.
— Przecież w fabrykach są nietylko robotnicy. Łapiesz mnie za słówka; mówiłam w fabryce, jakbym powiedziała: na sądach, albo w biurze; ja wówczas malowałabym na porcelanie, albo robiła koronki, albo cokolwiek innego, co przynosiłoby mi wiele pieniędzy. Wiesz — jak w téj komedyi „O własnéj sile”, którą doskonale pamiętam.
Marcela nie przypominała sobie komedyi tak dobrze, jak siostra. Zresztą o to nie chodziło.
— Ależ ty tego wszystkiego nie umiesz! — zawołała.
— Wielka rzecz! nauczyć się mogę. Przytém doglądałabym porządku domowego — obiadu: kupiłam sobie nawet książkę kucharską.
— Widzę, iż nie żartem myślisz swoje zamiary w czyn wprowadzić — rzekła z pobłażliwym uśmie-