nią w téj sztuce. Zapanowała nad rozmarzeniem, które przebaczonoby narzeczonéj; dla każdego miała uprzejme słówko lub uśmiech, nawet dla pana Melchiora, który stawił się, choć sztywny i cierpki, ażeby nie dać poznać swéj porażki. Jadwinia kręciła się jak chochlik po salonie, udzielając gościom swéj wesołości.
Męzka część rodziny znajdowała się także na swojém stanowisku. Sawiński był uprzedzająco grzecznym; Ryszard, nie narzucając się zbytecznie, zabierał powoli swe miejsce w domu przyszłego teścia, a Stanisław — gładki, poprawny w obejściu jak w stroju bez zarzutu, żółto‑blady, jak zwykle, z oczyma téż, jak zwykle, przygasłemi i lekko podsiniałemi, spełniał obowiązki wice‑gospodarza wzorowo; dość było jednak spojrzéć na niego, by zrozumiéć, iż nie bawił się wcale, że czynił tylko ustępstwo konwenansom, w duchu może posyłając do dyabła całe towarzystwo.
Gości przybywało ciągle. Roznoszono herbatę dla formy, gdyż każdy prawie odsuwał podawaną sobie filiżankę. Tłum różnobarwnych kobiet zasiadł wszystkie miejsca, a czarny zastęp mężczyzn posuwał się zwolna ku środkowi salonu nakształt wzbierającéj fali. Ci, co nadchodzili teraz, sprawiali pewne zamieszanie. Dla przybywających pań przynoszono krzesła, które znów wysuwały się coraz bardziéj, zajmując przestrzeń, przeznaczoną na arenę