Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/42

Ta strona została skorygowana.
38
──────


żda otoczona swoim dworem, nie szczędziły sobie obmów wzajemnych.
— Ah, pan prezes! — zawołała pani Mulska ze szczególnym naciskiem, witając pierwsza przechodzącego wysokiego mężczyznę.
Przyzwany w ten sposób, zbliżył się z wyszukaną grzecznością, mającą jednak ledwie dostrzegalny pewien odcień lekceważenia. Czy odcień ten tyczył się pani Mulskiéj, czy kobiet wogóle, czy téż nawet całego rodu ludzkiego — rozpoznać w téj chwili było niepodobna.
— Ah! to pani! zawsze równie piękna, zawsze przepysznie ubrana!
Kobieta spojrzała z zadowoleniem na swoją suknię, złożoną z koronek, aksamitów, jedwabi, kwiatów, dżetów, piór, całych ptaków i tego wszystkiego, z czego suknia składać się może.
— Dlaczegożby inaczéj być miało? — spytała dość głośno, by usłyszała ją starsza o wiele pani Kalicka. — Nie miałam jeszcze czasu zestarzéć się, ani znudzić strojem.
I oczy jéj wielkie, śmiejące się, tak wyraźnie zatrzymywały przy sobie prezesa, iż zajął on miejsce ustąpione mu natychmiast przez jednego z jéj sąsiadów.
— Widać ztąd, że jesteś pani szczęśliwą, że nie doznałaś żadnego zawodu, które nieraz starczą za lata.