— Zawodu! Oh! ja nie jestem wcale sentymentalną! — zawołała, patrząc mu w oczy wyzywająco — biorę życie takiém, jakiém jest.
— Dobrze pani robisz; ale pozwól sobie powiedzieć, iż jesteś wyjątkiem wśród kobiet.
— Masz na myśli małżeństwo Marceli, prezesie? Nieprawdaż?
Odcień gniewu, czy żalu, pokryty szybką wprawą światową, przemknął po rysach prezesa.
— Panna Marcela jest istotą doskonałą! — odparł z przyciskiem.
— Czy powiedziałeś jéj tak kiedy, prezesie? czy téż zostawiasz tę specyalność panu Ryszardowi Czerczy, jéj narzeczonemu?
— Ryszard Czercza! Czercza! więc tak się on nazywa? Prezentowano mi go, ale przyznam się, nie zwróciłem uwagi na nazwisko.
Mówił to z pozorną niedbałością, wlepiając w piękną panię, czy w jéj nagie ramiona, oczy rzucające iskry z za przymrużonych powiek i szkieł okularów. Pomimo to, skorzystał jednak z pierwszéj przerwy w rozmowie, by się oddalić. Szedł do salonu, rozdając na prawo i lewo ukłony i skinienia trochę protekcyonalne, aż wreszcie znalazł się w zagłębieniu okna, napół zasłoniętego firanką. Oparł się plecami o framugę i zaczął rozglądać po salonie z większém zajęciem, niż to czyni widz obojętny, tak, jakby kogoś upatrywał.