Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/45

Ta strona została skorygowana.
41
──────


sągi jednak bogów lub bohaterów, ale raczéj faunów i satyrów. Usta jego pięknego rysunku, były przecież trochę zbyt rozcięte, trochę zbyt mięsiste, ale uśmiech ich miał czar sobie właściwy; był subtelny, ironiczny i dobroduszny razem. Czoło szlachetne uderzało wydatnemi kątami. Oczy — bądź to z przyzwyczajenia, bądź z powodu krótkiego wzroku, przymrużał często, zwłaszcza w rozmowie, gdy nie chciał odkryć głębi swéj myśli, malującéj się w nich zbytecznie, chwilami jednak można w nich było zauważyć wyraz zadumy, czy rozmarzenia, jakie mają niektóre, głębiéj pojęte głowy faunów.
Prezes słynął z dowcipu i zręczności, z jaką prowadził wielkie interesa, nie pozwalając się im pochłaniać. W towarzystwie był tak swobodny, iż niktby nie pomyślał, jak różnorodne sprawy ciążyły na jego głowie. Miał zawsze czas na zabawę lub miłostkę. Był wspaniałomyślny, gdy chodziło o cele, dobru publicznemu poświęcone. Kieszeń jego stała zawsze otworem w razie składek, ofiar i t. d., najhojniejszym jednak był wtenczas, gdy pośredniczką miłosierdzia była kobieta; uważano nawet, iż dobroczynność jego wzrastała w stosunku prostym do piękności kobiety. Przystojnéj dawał dużo, ładnéj — więcéj jeszcze, a już taka, co miała szczęście mu się podobać, mogła dowolnie czerpać z jego kasy, na co chciała.
Prezes bywał chętnie w towarzystwach, ale tam