tylko, gdzie wiedział, że spotka ładne kobiety. Znał wszystkie piękności Warszawy, na jakimkolwiek znajdowały się szczeblu towarzyskim; wolał jednak te, co stały niżéj, niż wyżéj, z przyczyn łatwych do zrozumienia. Kult piękności posuwał tak daleko, iż zdolny był nawet do platonicznego uczucia, jeśli inaczéj być nie mogło.
Jakżeż się było dziwić, że kobiety przepadały za prezesem? Miał on nie mniejsze uznanie pomiędzy mężczyznami. Pomimo swych milionów, był przystępny i uczynny, a złośliwość, która była u niego tylko wynikiem obserwacyi, umiał tak subtelnie stosować, że nigdy się nie pomylił w adresie i nigdy nikogo nie obraził.
Osobistość tak wybitna nie mogła długo pozostać w ukryciu; niebawem téż zbliżył się do prezesa pan Hyacenty, jeden z tych natrętów, którzy tak długo, tak niezmordowanie kręcą się około wszelkiego rodzaju słońc, aż w końcu wyrobią sobie obok nich prawo obywatelstwa i stają się uprawnionymi ich satelitami, odbierają z góry światło, a zatracają własną indywidualność, jeśli ją kiedykolwiek posiadały.
Prezes przyzwyczaił się do pana Hyacentego, obecność jego przestała mu być natrętną, a tém samém stała się nieraz miłą. Doszło do tego, iż zapraszając prezesa, zapraszano i Hyacentego; on znał jego wszystkie gusta, przyzwyczajenia, zachcianki;