— To zależy — odparł drwiąco. — Podobnie piękna żona, to ma swoje niedogodności. Gdyby jeszcze była choć w połowie tak zręczną, jak piękną... Ale ona zręczną nie jest; inaczéj... no, inaczéj czyż robiłaby tak lichą partyę?
Wzruszył ramionami, a około ust zarysowały mu się charakterystyczne bruzdy ironii, połączone z wyrazem dojmującego bólu.
— Tylko małe dziewczynki, albo istoty wiekuiście małoletnie — mówił daléj ostrym tonem, właściwym mu w niektórych chwilach — idą za mąż z miłości. Małżeństwo — to jedyna sposobność zdobycia sobie położenia, jaką społeczeństwo daje kobietom. Kochać mogą się sobie potém całe życie... ciekaw jestem, kto im przeszkodzi...
Spojrzał znacząco na Hyacentego i roześmiał się sucho. Hyacenty czuł się w obowiązku odpowiedziéć, ale prezes był w usposobieniu, w którém nie wszystko mogło mu się podobać, mruknął więc oględnie, powtarzając jego słowa:
— Naturalnie, ktoby im przeszkadzał. Kobiety...
— Kobiety — przerwał, zapalając się, Olbrowicz — to dorosłe dzieci; takie są wszystkie, nawet te, co niby wybiegają nad powszednią normę.
Śmiał się z widocznym przymusem. Oczywiście Hyacenty śmiał się także.